cess // odwiedzony 86127 razy // [trez|by|vain nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (140 sztuk)
12:10 / 30.09.2004
link
komentarz (1)
Jesien pelna geba, niestety nie zlota, ale za to 100%polska. Jakas ponura, zbieszona. Splywa po wszystkich.
Ostatnio nasililismy kontakty z babcia Lubego. 2 razy w ciagu jednego tygodnia. Zwlaszcza wczoraj mnie to przeroslo. Babcia Lubego wyssala ze mnie cala energie potrzebna do radosci, bo wbrew pozorom do cieszenia sie potrzeba wiecej sily, niz do umartwiania, przynajmniej tak to zaprogramowali w moim wypadku.
I nawet progresywne- jezeli chodzi o poczucie humoru- nagrania pewnych grup z drugiej strony Warszawy (wtajemniczeni domysla sie- jedna ma nazwe zwiazana z dosc starym srodkiem masowego przekazu, druga nawiazuje do miejsca uzytecznosci publicznej sluzacego do przechowywania szczatkow) nie ciesza jak kiedys.

W dodatku przychodze do pracy i slysze od sprzataczki, ze zmywanie kurzu z parapetow nie wchodzi w zakres jej kompetencji, bo ona nie ma dostepu. Juz na poczatku swojej pracy w naszym budynku stwierdzila, ze nie wie do konca, czy zostanie, bo tu duze powierzchnie sa. Oczywiscie szybko okazalo sie, ze jej laskawe przyjecie posady wiaze sie z niesamowitym zawezeniem zakresu obowiazkow. Ona nie musi zmywac naczyn, nawet zbierac ich z pokojow. Ani myc wykladziny. Ani nawet wchodzic do naszych pokoi redakcyjnych. Tak na pawde powinnismy byc wdzeczni stworcy i pracodawca, ze umozliwiaja nam codzienny kontakt z pania sprzataczka i mozliwosc ujrzenia jej, kiedy prowadzi dysputy polityczne z ochroniarzami.
Czasem mysle, ze dobrze byc taka sprzataczka. Ciekawe komu licza wiecej- jej za m2 powierzchni "do sprzatniecia", czy nam za ilosc "znakow" do napisania.

Z tego wszystkiego nagle okazuje sie, ze nic juz nie jest godne uwiecznienia po wsze czasy istnienia serwerow. Kiedy tylko docieram do pracy i siadam za biurkiem mam ogolna niechec tworcza. Zaczyna bolec mnie glowa, robi mi sie slabo, zapominam, co mam do zrobienia, wychodze do domu wczesniej, a w domu tez na nic ochoty, ani film, ani telewizja, zadne teledyski, meczyki, filmy na dvd. Mam juz tego dosyc. I chyba nawet nie chodzi o te jesien juz. Samo uczucie, ze jest sie jak balon napelniony woda, ktora sie tylko przemieszcza, raz jest w kostkach, raz w dloniach, nieustannie w brzuchu, jest nieprzyjemne.


Dzieki regularnemu jeczeniu rodzinnych strzelcow (o zgrozo nasza pociecha najprawdopodobniej tez sie zalapie na czas tego znaku) i wspominaniu, ze bedzie ciezko, przyszle macierzynstwo postrzegam glownie przez pryzmat nieprzespanych nocy, zmeczenia, ustawicznego wtracania sie wszystkich, obawy przed niepodolaniem olbrzymiej odpowiedzialnosci odchowania dobrego czlowieka. Czasami jednak probuje soie uswiadomic, ze dziecko to nie jest tylko ciag obowiazkow i wyrzeczen, ze moze sprawiac radosc. Jakas radosc. Nie umiem na to jeszcze spojrzec tak, jak maja to malzenstwa, co sobie zaplanowaly pocieche, ze to jest taki namacalny dowod spelnienia milosci dwojga ludzi. Moze dlatego, ze nie ma atmosfery stereotypowej, wykreowanej w mediach. Nie rozmawiamy z moim brzuchem, nie spiewamy mu piosenek, Luby nie rozplakal sie na widok malenstwa na monitorze usg i generalnie jeszcze nie zaklepalismy przedszkola. Ale za to mam plan na uczczenie narodzin Emila- od roku nosze sie z zamiarem wykonania sobie kolejnego tatuazu, wiec zgranie go z urodzeniem dziecka to swietny pomysl. Cos jak odwrocenie uwago od bolu zeba poprzez zlamanie reki. Zartuje oczywiscie w sposob podle cyniczny. Po prostu czuje sie przytloczona i przerosnieta.


*2001 til infniti